Wkurzyliśmy się.
Jeszcze przed tynkami spotkaliśmy się z
hydraulikiem celem wstępnego omówienia zakresu prac. Hydraulik powiedział, że
on chce mieć położone płytki ZANIM wejdzie na budowę.
Hm, dziwiliśmy się, no ale skoro tak chciał to czemu nie. W
sumie każdy mówił, że logiczne, bo jak położyć płytki, gdy będą rurki na
ścianach. Ok. Spotkaliśmy się z płytkarzem, który zdziwił się tylko
trochę kolejnością prac, ale przecież klient nasz pan. No więc
uzgodniliśmy z nim, że wejdzie za jakieś 2 tygodnie. Zakupiliśmy płytki w
ilości 26mk2 w 16-stu paczkach, z czego każda waży 27kg. Mąż aż się zasapał
przy przenoszeniu tego ciężaru. Wzięliśmy najzwyklejszy, najtańszy gres
techniczny po 12,49 zł/mk2 w pierwszym gatunku, kolor szary.
Zadzwoniliśmy
jeszcze raz do hydraulika, bo może będzie chciał sobie coś tam wyprowadzić i
okazało się, że on nie może mieć teraz płytek wcale, a płytki dopiero po
wylewkach się kładzie się, a przed montażem pieca. Kurde, pytaliśmy się go tyle
razy, dziwiąc się, a to on nam źle tłumaczył, albo my jacyś niekumaci
jesteśmy. W sumie nic się nie stało, bo płytki stoją sobie grzecznie
w korytarzu, a płytkarz nie był dogadany na konkretny
termin, ale jesteśmy źli, bo niepotrzebnie zagracają
nam dom, te płytki znaczy. I sprawa wygląda tak, że hydraulik (na
marginesie dodam, że bardzo miły i wesoły, a co najważniejsze fachowy człowiek)
wchodzi za 2 tygodnie, albo ciut wcześniej. Omówiliśmy wszystkie
szczegóły i wszystko jest pięknie, gdyby nie to, że zawadzają te
składowane płytki, z którymi nie ma co zrobić. Na poddasze ich nie wrzucimy, bo
tam też pójdą wylewki, a wywieźć nie ma jak i gdzie. A na dokładkę
mój mąż musiał wyjechać i ja jestem teraz kierownikiem budowy, czyli wszystko na mojej głowie.
Może mąż zdąży wrócić i coś się wymyśli, bo jak nie, to chyba te
płytki wystawię na ganek, a złodzieje mi je ukradną na drugi dzień i tyle
z tego będzie.
Przejdźmy do konkretów.
Hydraulik we własnym zakresie zakupi
materiały, wyceniając całość na ok. 10 tysięcy plus około 5 tysięcy robocizny.
Zakupi nam też styropian, choć to nie w jego gestii, ale że męża teraz nie ma, to
zgodził się na to w drodze wyjątku. Przy okazji ustalania szczegółów wyszło
kilka baboli w naszym domu, z czego my, jako laicy, nie zdawaliśmy sobie
sprawy. I tak do braku wlotu powietrza do kominka (czyli musimy teraz ciąć
chudziak, aby umieścić tam rurę, ale o tym wiemy od dawna) dołączył brak komina wentylacyjnego do szamba.
Znaczy brak tej rury na dachu, co ma wchodzić w kanalizę i zapewnić obieg
powietrza, aby szambo nam nie bekało w domu. Hydraulik na szczęście znalazł na
to miejsce przy kominie od pieca i tam jakoś puści brakującą rurkę, tak więc
nie trzeba robić otworu w dachu. Ale trzeba kuć podłogę w kotłowni, aby
zrobić odgałęzienie kanalizy.
Poza
tym trzeba trochę poprzesuwać odpływy w łazience dużej, bo obecne
umiejscowienie nie pasuje kompletnie pod wybrane przez nas wannę, sedes i
brodzik z odpływem liniowym. Czyli tez trzeba kuć podłogę. Teraz dochodzimy do
wniosku, że murarze odstawili nam trochę lipę.
Reasumując,
hydraulik wchodzi na budowę w okolicach 20 maja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz