Dziś mamy 3 listopada. Do mojej teoretycznej przeprowadzki zostało ledwo 4 tygodnie, ale wiadomo, nie nastąpi to. Wszystko przez płytkarza, który kazał czekać na siebie miesiąc! Cały mój plan szlag trafił i jesteśmy rozżaleni i źli zaistniałą sytuacją. A tak chciałam zorganizować Wigilię u siebie, z całą rodziną przy wielkim stole, z trzaskającym ogniem w kominku w tle... Mogę zapomnieć. Tak nam dopiekł ten płytkarz, że nawet nie cieszymy się, że dziś właśnie zaczął robotę. Bo i cóż to zmieni. Wkurzył nas bardzo, bo powiedział, że wejdzie najdalej 26 października, a tymczasem jeszcze wczoraj nie wiedzieliśmy kiedy zacznie. Byliśmy już tak, pardon, wk@?%!#ni na niego, że nawet zaklepaliśmy sobie nowa ekipę (tych, co zrobili nam gładzie), no ale wieczorem zadzwonił, że dziś zaczną. Tylko dlatego czekaliśmy na niego tak długo, że pięknie poradził sobie z kotłownią, no i obiecaliśmy mu resztę domu do zrobienia. Gdybym wiedziała, że tak wszystko się potoczy, to wzięlibyśmy tych naszych od gładzi, zwłaszcza, że byli bardzo chętni i teraz już dawno miałabym panele na podłodze.
Póki co płytkarz od razu ocenił, że za mało kupiłam płytek do małej łazienki i na bank trzeba będzie domówić. Na pierwszy ogień zrobią podwieszany kibelek, żeby była cywilizacja w domu. Całą robotę - dwie łazienki, kuchnia i podłoga w wiatrołapie - wycenił na jakieś 6.000 zł za robociznę.
To może pocieszę samą siebie, że już 1 grudnia ubiorę choinkę, a to tylko 4 tygodnie czekania! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz