20.04.2012
Złożyłam wniosek o warunki techniczne
przyłącza wody i przy okazji poszłam po brakujący – jak się okazało –
stempelek na decyzji o warunkach zabudowy. Wybłagałam aby odesłali mi
pismo pocztą, bo nie mam jak dojechać tam, o czym poniżej.
Strasznie się zmęczyłam tą wizytą w gminie. Może nie tyle samą wizytą,
która trwała 5 minut, ale drogą tam i z powrotem. Jako że ja nie jestem
zmotoryzowana, a mąż, musiałam się tam dostać autobusem, a nawet dwoma. I
tak zamiast 1 godziny, jaką zajęłaby cała wycieczka, straciłam 4
godziny, bo środki komunikacji podmiejskiej nie jeżdżą tam zbyt często.
Ale nie był to czas stracony, o nie. Już w drodze do urzędu gminy buzia
mi się sama uśmiechała. Otóż, że podróż wypadła w czwartek, był to dzień
targowy w naszym mieście. Z tej okazji do miasta napływają rzesze
obywateli i obywatelek z okolicznych wsi i miasteczek, którzy zaopatrują
się na targu w przeróżne artykuły typu: koło od roweru, sadzonki
pomidorów, kilogramy surowego mięsa, wiadra plastikowe itp. I właśnie w
autobusie, którym jechałam, siedziała spora gromadka zakupowiczów
(średnia wieku 65) wraz ze świeżo nabytymi towarami. Wszystkie panie w
obowiązkowych nakryciach głowy, czyli zwiewnych chusteczkach zawiązanych
pod brodą. Przejść nie można było, bo tobołki w postaci wypchanych
toreb w kratę, zajmowały sporą część podłogi. Pani obok wyszturchała
mnie koszykami wiklinowymi, gdyż nijak nie mogła zająć miejsca
siedzącego z powodu trzymanych tobołów. A jak usiadła to po 5 minutach
usnęła i głowa jej latała na dzięcioła :D.
Natomiast jak już czekałam sobie (ponad godzinę) na przystanku na
autobus powrotny, pooglądałam sobie trochę małomiasteczkowego życia.
Pani z mięsnego – sprzedawczyni, gdyż była w uniformie – wypadła ze
sklepu z siatką i biegała po całej ulicy od kwiaciarni, do spożywczego,
od apteki do zakładu pogrzebowego, rozdając - zapewne zamówione
wcześniej - towary. Pani z domu obok przystanku przewiesiła się przez
parapet i rozmawiała sobie z sąsiadką, tak około godzinki sobie
plotkowały. Przyjechał wielki autokar i zastawił przystanek, na którym
czekałam, i wysypali się z niego żałobnicy z wieńcami i kwiatami, którzy
przybyli do kościoła na mszę. Swoją drogą, jak zaczęły bić dzwony to aż
podskoczyłam na ławce. Muszę przyznać, że liczyłam na jakąś awanturę
miedzy kierowcą autokaru z żałobnikami a kierowcą mojego podmiejskiego
autobusu, ale niestety panowie byli uprzejmi wobec siebie i się
dogadali, a ja pojechałam sobie do domku już bez żadnych przygód,
próbując tylko wypatrzyć przez okno naszą działkę w oddali, ale
oczywiście nie udało mi się jej dojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz