sobota, 19 grudnia 2015

senny grudzień

W grudniu niewiele się dzieje na budowie. Zresztą, co to za grudzień, gdy za oknem 10 stopni. Zupełnie nie czuć świąt, jak już to Wielkanocne. Na głowie tyle spraw, że i o świętach nie ma kiedy myśleć, a przecież za kilka dni Wigilia!

Ale żeby nie było, że zupełnie nic się nie dzieję to podaję nasze ostatnie działania.

Kupiliśmy odkurzacz do pyłów oraz popiołu z pieca i kominka. Po świętach mam zamiar wysprzątać cały dom przed malowaniem, bo zamiatanie miotłą i wzniecanie tumanów nie uśmiecha mi się. Taki:




Kupiliśmy 8 oprawek do oświetlenia podbitki wraz z żarówkami LED 4 W. Niemal identyczne jak te:


W miejscowym sklepie hydraulicznym zamówiliśmy też przycisk do spłuczki Geberit oraz słuchawkę prysznicową. Swoją drogą, nie wiedziałam, że te przyciski są takie różne i trzeba znać model stelażu, by wszystko działało. Ja wybrałam biały Bolero do stelażu Sigma, bo te srebrne owszem, są bardzo ładne, ale już utrzymanie ich w nieskazitelnym stanie jest zbyt upierdliwe. Ten:


Poza tym pomału sprzątamy bałagan w domu, bo nazbierało się kartonów, folii, butelek i innych opakowań. Po świętach chcemy zamówić kontener na śmieci, bo pod płotem jest już spora góra i po każdej wichurze trzeba zbierać z działki swojej i sąsiada oraz rowu styropian i inne folie.

No i zamówiliśmy kominek. Zdania nie zmieniliśmy i będzie Eryk z Kratek. Montaż wkładu 30 grudnia, a obudowa w terminie późniejszym przez naszą ekipę.



czwartek, 3 grudnia 2015

wiatrołap i święta

Zrobiłam wreszcie zdjęcia w wiatrołapie. 


Mnie się bardzo podoba :)

Jeśli chodzi o zakup płytek to dobrze obliczyłam wszystko, ale że wolałam się zabezpieczyć, zamówiłam z zapasem. I tak został mi karton cegiełek, karton niby-paneli z dużej łazienki i pojedyncze płytki z pozostałych wzorów.

A tymczasem u mnie klimat świąteczny już jest. Tradycyjnie 1 grudnia ubrałam choinkę i jest bosko. Kot przeszczęśliwy, że tyle błyszczących i dyndających zabawek wisi dla niego do zabawy i uwielbia spać pod choinką, leżąc niczym uroczy, puchaty prezent. Ale jest grzeczna i nic nie niszczy, i nie wchodzi na drzewko.




czwartek, 26 listopada 2015

łazienki skończone!

Tadaaam!!! Płytkarze skończyli!

Kuchnia. Tu jest mało do podziwiania, ale za to widać zarys szafek.



I wreszcie moja śliczna, angielska łazienka. Uwielbiam ją! Wyszła  o wiele ładniej niż się spodziewałam, a przecież jeszcze trzeba pomalować ściany, trochę zagracić szafką i dodatkami. Podłoga wyszła fantastycznie - do złudzenia przypomina drewno, a fugi dobrałam perfekcyjnie.










Jakieś te zdjęcia rozmyte mi wyszły.

Niestety trochę widać będzie syfon i wężyki pod zlewem. Na zdjęciu wystają dość mocno, ale zrobiłam je pod dziwnym kątem. Jak dojdzie szafka to zasłoni trochę te bebechy i będzie ok. Trudno, przeoczyłam tę kwestię i tak już musi zostać. Dodatkowo hydraulik zostawił za mało miejsca na szafkę z prawej strony zlewu. Miało być 50 cm, a zrobił 44. Szafka ma 46 cm, płytkarze przesunęli więc postument na ile się dało, stąd taki widok. No i koniecznie muszę dokupić słuchawkę do deszczownicy, bo ta cała srebrna jest brzydka i za mała. Reszta jest cudownie śliczna!

I dla przypomnienia mała łazienka:



Wybaczyłam moim płytkarzom wszystkie zszargane nerwy. Zapomniałam już o wszystkim i nawet darzę teraz panów sympatią. Starali się bardzo, naprawdę, byłam pod wrażeniem, jak dopieszczali wszystko, jak szukali optymalnych rozwiązań, aby było ładnie i funkcjonalnie. Gdy robili kotłownię też tak się starali, ale tu przeszli moje oczekiwania. Sami panowie są bardzo zadowoleni z efektów swoich prac, pochwalili moje aranżacje, bo jeszcze takich nie robili. Napstrykali sobie fotek do portfolio, by chwalić się przed potencjalnymi klientami. Robocizna za położenie pytek w łazienkach, kuchni, wiatrołapie oraz montaż sanitariatów plus kilka ekstra prac (zaklejenie szamotem dziury między rurą a kominem w kotłowni, zasilikowanie okna tarasowego od zewnątrz, bo nam gdzieś przecieka, montaż progu w drzwiach wejściowych plus uszczelek do tychże) wyniosła 6.000 zł.

Dziś po raz pierwszy w życiu rozpaliłam w naszym piecu - mąż mnie oddelegował, gdyż sam chwilowo wyjechał. Przebrałam się w ciuchy robocze, bo widziałam jak wygląda małżonek po całej tej operacji, ale oczywiście umazałam się od stóp do głów. Na twarzy miałam urocze kropki z sadzy i tak jechałam autobusem brudna jak kopciuszek, ale że zobaczyłam się w lustrze dopiero w domu, nie stresowałam się swoim wyglądem wystawionym na widok publiczny. Na szczęście było już ciemno jak wracałam. W piecu udało mi się rozpalić za drugim razem, po półgodzinnych staraniach. Niewłaściwie podeszłam do sprawy, bo za późno włączałam to całe dmuchanie, ale potem zaskoczyłam co robię źle i wreszcie ogień buchnął. Temperatura szybko zaczęła rosnąć i duma mnie rozpierała, że mi się udało. Popilnowałam piec jeszcze godzinkę i wróciłam do domu. Tu muszę przyznać, że trochę to dziwne tak zostawić dom z żywym ogniem w ośrodku. Ciągle myślę, czy te płomienie nie wyjdą z pieca? Cóż, muszę się przyzwyczaić do tego, bo do tej pory to tylko z ogrzewaniem miejskim miałam do czynienia.

środa, 18 listopada 2015

poddasze gotowe!

I tak oto jedna z ekip zeszła z budowy - poddasze zostało ocieplone. Jest ładnie, przytulnie i (będzie) ciepło. Przestrzeń zachęca do zorganizowania imprezy ;) 



Została jedna rolka waty i 6 płyt k-g, które wykorzystamy jeszcze z pewnością. Finansowo wyszło tak:

wata 5.800 zł
pozostałe materiały 3.200 zł
robocizna 4.800 zł
RAZEM 13.800 zł

Normalnie aż trudno uwierzyć, że to tyle kosztuje. W szoku byłam, jak się dowiedziałam. I muszę przyznać, że będąc  na obecnym etapie wykończania domu, po raz pierwszy poddałam w wątpliwość zasadność budowy. Na co mi to było? - sfrustrowana pytałam samą siebie. Natłok spraw i wydatków nadwyrężył moje nerwy znacznie. Oczywiście szybko mi przeszło i dalej kocham mój dom! Pomogły też opinie innych osób, że nasza cytryna z zewnątrz taka malutka się wydaje, a w środku komnaty, korytarze, łazienki i nie czuć natłoku pomieszczeń. To prawdziwy miód na moje skołatane nerwy. A już jak zobaczyłam moją dużą łazienkę, to aż pisnęłam z zachwytu. Stan na dziś (zdjęcia z komórki):




Płytkarze czekali na pochwały, więc oczywiście pochwaliłam szczerze. Jak przyjdą fugi będzie niebiańsko. Prawie wybaczyłam panom wcześniejsze perypetie, bo naprawdę pięknie kładą pytki. 

Jak ja chciałabym już tam mieszkać, choćby i spać na dmuchanym materacu. Kilka dni temu zajechaliśmy z mężem na budowę o dość późnej porze, bo było już ciemno, ale obie ekipy pracowały jeszcze. Cały dom był wtedy rozświetlony: poddasze i dół, włącznie z łazienką i kotłownią. I tak stojąc na dworze smagana wiatrem i deszczem  spojrzałam na nasz dom tonący w ciemnościach (nie ma latarni ulicznych koło nas) z tymi jasnymi oknami i aż mnie wzruszenie złapało za gardło, że oto właśnie stoi nasz DOM, w którym będzie ciepło, przytulnie, i że tak będzie czekał pośród mroku na gości i na nas. Już niedługo.

niedziela, 15 listopada 2015

poddasze

Odważyłam się wejść na poddasze (ta cholerna drabina), mogę więc wreszcie coś napisać o ocieplaniu tego piętra. Tu się przyznam, że tym tematem zajmował się mąż (ja szalałam z łazienkami) i w zasadzie nawet nie wiedziałam, co oni tam kładą. Ponoć porządna wata i folia. Ok. Wierzę na słowo. Kładą dwie warstwy: 10 cm i 15 cm. W sumie około 150 mkw powierzchni do obłożenia izolacją. Ogólna cena ocieplenia sprawiła, że się prawie popłakałam, napiszę więc o tym kiedy indziej, bo mam traumę.





Musze przyznać, że od teraz poddasze jest chyba moim ulubionym zakątkiem domu. Wysoko jest tu na 2,3 m, dzięki temu zrobiło się cudownie przytulnie! Naprawdę, aż się chce tam usiąść w fotelu z książką. Już się nie mogę doczekać, jak zrobimy tam porządek i oprócz graciarni wygospodarujemy miły kącik.

do brzegu!

Kończący się tydzień był koszmarem łazienkowym. Szczęśliwie wszystko jakoś się poukładało, pozałatwiało i jest już ok. Osiągnęłam zen.

Oczywiście nie wszystko przyszło do piątku. Przyjechała kabina z cudownie piękną baterią do wucetu - jestem zadowolona z zakupu. Nie przyszła natomiast deszczownica i bateria wannowa, przez co o mało nie dokonałam mordu (tylko, że nie było nikogo pod ręką). Potwierdziła się moja niechęć do allegro, bo tam właśnie zgubiono moją wpłatę, gdyż sprzedawca ma błąd w ustawieniach. Krew mnie zalała z miejsca, gdy zobaczyłam maila z info o braku płatności, bo tak bardzo zależało mi na dostawie w piątek, a tu klops. Zadzwoniłam tam i powiedziałam co o nich myślę, ale co z tego, skoro towar będzie w poniedziałek. Machnęłam ręką, wzięłam kilka wdechów, napiłam się wina i poddałam się fali. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Na osłodę mam moje łazienki. Jest już nawet podłączony kibelek!!! Trzeba jeszcze zamontować drzwi do wyczystki oraz przycisk spłuczki (jeszcze nie kupiony). Sedes jest wygodny, na odpowiedniej wysokości, z wolno opadająca deską jedną i drugą. Można sikać.



Duża łazienka też pięknieje z dnia na dzień. Brakuje tylko dekorów oraz zabudowy wanny, plus podłoga. No i fug. Oczywiście są problemy z odpływem prysznica, bo pomimo przesunięcia rur coś tam się nie zgadza, głównie ze względu na źle wykonany spadek podłogi. Póki co mam taką masarnię :D




W kuchni jeszcze trochę prac. Chyba zrobimy nowy otwór wentylacyjny dokładnie nad okapem. Teraz są dziury w rogu kuchni i trzeba prowadzić kilometry rur okapowych, a tak byłoby prosto. Oczywiście wszystko zrobione jest zgodnie z projektem i jakoś wtedy, podczas budowy, nie zaskoczyłam, że to nie będzie dobrze.


Płytki do wiatrołapu przyjechały planowo i są bardzo ładne. Nie wiem, po co ja tak szalałam z ich zamawianiem na piątek, skoro płytkarz stwierdził, że nie położą ich przed weekendem, bo nie mają czasu. Powiedział mi o tym w piątek, rzecz jasna. Postarzałam się o kilka lat przez ten wiatrołap, naprawdę.



To gres półpolerowany, z niewielkim połyskiem, tak zwane lappato. Każda płytka jest inna. Fuga do tego w kolorze orzecha, a przynajmniej taka jest jego nazwa. Płytki wymagają impregnatu.

Jak sobie pomyślę, że do następnego weekendu wszystkie płytki będą położone w całym domu, to aż skakać mi się chcę z radości. A może nie powinnam się cieszyć na zapas?

środa, 11 listopada 2015

armatura

Kupiłam brakującą armaturę do łazienki niebieskiej, czyli tej dużej -  wszystko w stylu retro. Najgorzej było z zestawem prysznicowym. Spędziłam MIESIĄCE na szukaniu odpowiedniego kompletu i problemem był nie brak wzorów, ale cena. Te naprawdę fajne zaczynają się od 2.000 zł do nawet 8.000 zł (to chyba z miedzi, czy co?). Normalnie rwałam włosy z głowy i warczałam nad klawiaturą wklepując ciągle hasło "zestaw natryskowy z deszczownicą retro", bo ciągle nic nie mogłam znaleźć. I nagle olśniło mnie dosłownie wczoraj, że przez te miesiące nie zajrzałam do znanego serwisu aukcyjnego - może dlatego, że nie lubię tam kupować. No i proszę, od razu na pierwszej stronie znalazłam coś w rozsądnej cenie:



Ten zestaw ma jedną wadę: słuchawkę prysznicową, która  ma małą średnicę sitka (jak dla nas) i rączka jest chromowana, a nie biała. Dokupię więc w niedalekiej przyszłości takie coś:

Poza tym kupiłam baterię na umywalkę oraz nad wannę:





Strasznie się stresuję, czy aby na pewno wszystko będzie pasować i czy w ogóle będzie tak ładnie wyglądać jak na zdjęciu (widziałam na żywo tylko tę ostatnią baterię). Moje obawy nie są bezpodstawne, bo na przykład okazało się, że postument od umywalki niekoniecznie pasuje do zaworów w ścianie i może to wyglądać nieciekawie. Być może trzeba będzie zrezygnować z tej nogi i postawić szafkę, czego bym chciała uniknąć.

No i zamówiłam jeszcze te nieszczęsne płytki na podłogę do wiatrołapu:


Żeby tylko wszystko przyszło do piątku!





wtorek, 10 listopada 2015

tylko spokojnie

Spokój. Tylko spokój może nas uratować.
Wiedziałam, że na etapie wykończeniówki jest ciężko, ale nie myślałam, że aż tak nerwowo będzie.

Z dobrych wiadomości:

- płytkarze wrócili do nas w tym tygodniu i wucecik jest już prawie cały zafugowany i ponoć wygląda ślicznie, ale ja jeszcze tego widziałam, 

- na poddaszu pomału dzieje się, ale też jeszcze nic nie widziałam,

- kupiłam kabinę prysznicową i baterię umywalkową do wucetu. Takie:






I to by było na tyle dobrych wieści.

Teraz te złe:

- na dziś płytkarz chciał mieć płytki do wiatrołapu i dziś właśnie miały być do odbioru. Czekam na nie od prawie dwóch tygodni. Dzwonię do sklepu, a tam pan poinformował mnie, że przyszło wszystko OPRÓCZ moich płytek. No to zostałam bez płytek. Siadam do netu, aby zamówić je gdzieś online z nadzieją, że wyślą dziś i akurat będą w czwartek, ale w czterech kolejnych sklepach nikt nie odebrał telefonu, a w dwóch kolejnych powiedzieli, że nie ma szans na dzisiejszą wysyłkę. Tak więc najwcześniej dostawa będzie w piątek. Płytkarz to się chyba obrazi na mnie, ale trudno, ja tyle czekałam na niego, niech on teraz poczeka i jego terminy mnie teraz nie obchodzą.

- płytkarz oznajmił mi dziś, że on żąda natychmiastowego stawiennictwa hydraulika, który robił odpływ prysznicowy, bo trzeba go przesunąć, gdyż jest źle osadzony. Hydraulik przyjedzie dopiero jutro rano - tak, w święto - więc płytkarz znowu ma obsuwę z robotą.

No, i tak to jest, że jak potrzeba, to nic nie można załatwić, a jak był czas na wszystko, to nie było potrzeby, by coś załatwiać. Z nerwów usiadłam więc do niniejszego pisania, aby się zrelaksować trochę, a wieczorem to jakieś białe winko wychylę chyba.

To jeszcze pokaże moją cytrynę w słońcu:


sobota, 7 listopada 2015

grrrrrrr!

Dziś zakupiliśmy fugi do łazienek i kuchni. Stoimy sobie w sklepie i nagle dzwoni nasz płytkarz. Oznajmił, że oni skończyli robotę na dziś i jadą do domu, i w ogóle to na razie nie mają czym się zająć, bo:
a) w dużej łazience są mokre ściany, gdyż je prostowali i będą schły do środy,
b) nie ma jeszcze płytek do wiatrołapu (będą w środę najwcześniej),
c) kuchnia zajmie im ledwo chwilę
i w związku z tym oni nie wrócą raczej do nas w przyszłym tygodniu, bo nie będą robić tyle kilometrów, by położyć same fugi. Mamy skompletować wszystko w najbliższych dniach i jak wrócą to pójdzie wszystko bez przestojów.
Szlag mnie trafił z miejsca. Problem, jaki z nim mamy jest taki, że on nie myśli na przód choćby jeden dzień i zajmuje się chwilą obecną. Nie powie więc, że kilka dni będzie przestoju przez ściany i może coś innego wymyślić, tylko po fakcie oznajmia, że jest problem. Ech, po co ja właściwie to piszę. Szkoda nerwów. Tydzień w tą, czy w tamtą teraz nie ma znaczenia. Ale wkurzeni jesteśmy na maksa i bardzo już chcemy, żeby oni już skończyli i sobie poszli, i żeby z nimi nie gadać. Jedyny plus to wykonawstwo. Jest bardzo ładnie:



Wucet wygląda jak panna młoda w dniu ślubu tuż po wizycie u fryzjera: piękna fryzura, ale jeszcze bez makijażu i w dresach, szałowego efektu więc jeszcze nie widać. Pierwotnie wpadłam na pomysł, aby tę dziurę na szafkę pomalować na biało, ale po chwili olśniło mnie, że przecież została paczka płytek, mogą więc je tam dokleić (na początku bałam się, że płytek braknie, stąd ta luka). Zostawiłam więc panom info, aby tak zrobili.

W dużej łazience widać nową warstwę zaprawy niwelującą krzywizny. I tak, wszystkie ściany są tu krzywe.



Dziś również wpadli na działkę panowie od elewacji i zamontowali nam rynny. Tym samym prace na zewnątrz zostały w tym roku zakończone.



Jaja jak berety są z tym cytrynowym kolorem elewacji. Jest on naprawdę kontrowersyjny, bo dzwonią do nas znajomi i rodzina i pytają ze zdziwieniem, czy ten kolor to stałe. Mnie to śmieszy, ale mąż się wkurza, że taki obciach. E tam, przynajmniej jest optymistycznie w taką pogodę, bo dom jaśnieje niczym słońce wśród mgieł.

A od poniedziałku wchodzą panowie, którzy robili nam gładzie i zaczną ocieplać poddasze. Wcale nas to nie uradowało, bo termin nam koliduje z pracą męża, ale co robić. Z nimi przynajmniej nie będzie takich problemów komunikacyjnych, jak z płytkarzami i w ogóle są sympatyczni.

czwartek, 5 listopada 2015

łazienki robią się!

Drugi dzień prac dwóch panów od płytek zaowocował prawie całą małą łazienką, czyli wucetem. Mała powierzchnia, duże płytki to i efekt szybko jest widoczny. Geberit został obudowany płytą osb oraz karton-gipsem, aby maksymalnie zniwelować naprężenia. Dodatkowo między podwieszany kibelek, a ściankę wkłada się taką specjalną podkładkę/uszczelkę wykonaną jakby z gumowej gąbki.







Zdjęcia zrobiłam z pozycji siedzącej i taka dziwna perspektywa wyszła. Całkowita wysokość płytek na ścianie to ok. 135 cm. Szczęśliwie cena płytek poszła z jakością i jest równo. Oczywiście jest trochę zabawy z docinaniem, bo przez to fazowanie nie pasują cięcia, no ale panowie starają się jak mogą. Muszę przyznać, że - póki co - nie jestem zawiedziona wykonawstwem i oby tak dalej, to może wybaczę im to miesięczne opóźnienie.

No i tak w ogóle to już podoba mi się ta łazieneczka!