sobota, 28 czerwca 2014

ogrodzenie c.d.

W środę mąż skończył konstruowanie szalunków pod frontowe ogrodzenie. Pięknie wyszło i inwestor był z siebie dumny. W nocy jednak sporo napadało i oto w czwartek zobaczyliśmy to:





No nie, a w sobotę mieliśmy zalewać betonem!

Nie było rady. W piątek ubrałam się roboczo, zabrałam wiadro, gumowe rękawiczki i kalosze i pojechaliśmy wybierać wodę. Matko, ile ja się namachałam! Ambitnie podeszłam do sprawy i wzięłam się za rów pod bramą, bo tam było więcej wody. W efekcie stałam okrakiem nad nim, a komary zacięcie gryzły mnie w wypięty tyłek niczym w tarczę strzelniczą. Mąż za to zajął się bardziej precyzyjnym wybieraniem wody plastikową butelką, bo przez te zbrojenia tylko to można było włożyć, aby sięgnąć dna. Na koniec pożyczyłam jeszcze od dzieci sąsiadów łopatkę z piaskownicy i można było dokładniej pozbyć się wody. Co prawda przejeżdżający rowerem dziadek aż się oglądał, bo wyglądało to tak, jakby rów był kopany dziecięcym, niebieskim szpadelkiem. No ale udało nam się jakoś poskromić potop.

Trochę frustrowała nas myśl, że ta woda i tak do rana najdzie z powrotem, ale na pewno nie w takiej ilości, jak na powyższych zdjęciach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz