poniedziałek, 13 kwietnia 2015

zwrot akcji

W sobotę mąż wkopał kabel do domofonu oraz do bramy pod ewentualne siłowniki do otwierania. Przyjechałam swoim rumakiem celem nadzoru prac i o mało mnie nie zatchnęło, bo tak waliło w nozdrza obornikowym aromatem. Kurcze, ale ma moc to wiejskie powietrze ;D



Mąż podłubał też sobie w elektryce, gdzie zostało mi pozamykać puszki i zrobić próbę włącznikową. Za tydzień umówieni byli tynkarze, więc rozplanował sobie wszystko tak na styk można powiedzieć. Aż nagle wczoraj, w niedzielę, dzwoni tynkarz pan Andrzej i oznajmia, że mają kilka dni obsuwy i mogą do nas zajrzeć celem rozpoczęcia prac. No bardzo nam miło i przyjemnie, ale mąż wpadł w panikę, bo kurcze, jeszcze nie skończył przecież! Olaboga! Nawet w pierwszej chwili chciał jechać na wieś i zrobić co nieco, ale była już 17.30, więc stwierdził, że to i tak mało czasu. Tak więc dziś, w poniedziałek pojechał z rana na działkę, by pokończyć co się da, ale najpierw wziął tynkarza i pojechali na zakupy. Reszta ekipy foliowała okna. Ponoć dziś nie zaczną prac oprócz robienia czegoś z piaskiem na ścianach, jak zrozumiałam coś w rodzaju wstępnego przecierania, ale głowy nie dam, bo mąż chaotycznie opowiadał. 

I tak to jest: jak się człowiekowi spieszy, to się nie można doczekać ekipy, a jak ma wyliczone na styk, to mu wchodzą na hurra. No nic, niech zaczną pomału. I tak nie skończą, bo za kilka dni wracają na tamtą budowę i dopiero jak tam skończą wrócą do nas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz