poniedziałek, 16 maja 2016

montujemy szafki - dzień 3. i 4.

Idzie nam ten montaż jak krew z nosa. W ulotkach instruktażowych wszystko tak pięknie wygląda, że raz, dwa i wszystko skręcone, i już można pić kawkę w nowej kuchni. Rzeczywistość jest jak zwykle inna.

Cały 3. dzień montażowy zszedł nam bardziej na pracach koncepcyjnych, czyli myśleniu. Pojawiło się bowiem mnóstwo problemów. Kontakty nie pasowały o 1-2 cm i trzeba było je usuwać. Rura odpływowa przeszkadza i trzeba wyciąć podłogę w szafce. Przestawialiśmy szafki tam i z powrotem kilka razy, mierząc miarką co do milimetra. Przyłożyliśmy blat (cudny!) oraz zlew, aby zobaczyć jak to będzie wyglądać. Za górne szafki nawet się nie braliśmy, jedynie rozrysowaliśmy sobie jak mają wisieć. Skręciliśmy tylko 4 szuflady, aby były gotowe i pojechaliśmy do domu.

4. dzień były konkretniejszy, choć nie bez frustracji. Zabraliśmy się za szafki wiszące. Postanowiliśmy nie wieszać ich na szynie montażowej, bo przeszkadzają nam płytki, mąż zakupił więc haki. Nasz sąsiad wybił nam jednak z głowy ten pomysł, mówiąc, że się zarobimy pasując korpusy co do milimetra. No to niech będzie ta listwa, tylko że nie mieliśmy odpowiednich do tego kołków rozporowych, które w końcu pożyczył nasz sąsiad (każdy kołek inny). Matko, prawie 4 godziny zeszły na mocowaniu listw. Problemem był dystans, jaki tworzą płytki i mąż nabiedził się zdrowo, aby go zniwelować. No ale w końcu się udało i szafki zawisły (idealnie dopasowane dzięki listwie), dołożyliśmy fronty (super montuje się zawiasy) oraz półki. I mamy takie coś:



Bardzo nam się podoba. Wyjęłam moje słodkie uchwyty-gałeczki w różowe kropki i pasują idealnie, choć mąż się zdziwił, że to nie z Ikea przecież :) Nie o wszystkim mężowie muszą wiedzieć, prawda?

I tu się przyznam, że przeżyłam chwilę, która zjeżyła mi włosy na głowie. Gdy ustawiliśmy szafki pod oknem, aby je przymierzyć, zorientowałam się, ze jakoś tak mało miejsca zostało na panel maskujący przy ścianie. Wzięłam miarkę i zgroza mnie ogarnęła, bo okazało się, że pomyliłam się w wymiarach i projekt kuchni jest na szerokość 2,71 m, a w rzeczywistości jest 2,64 m - aż 7 cm mniej! Co za szczęście, że tam było tyle luzu z boku, bo teraz jest idealnie. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby szafki nie weszły.

Zabraliśmy w końcu kota na wieś. Bidulka była bardzo nieszczęśliwa i wystraszona nowym miejscem. Nie chciała wyjść z torby i prawie cały czas tam przesiedziała. Dobrze czuła się tylko w sypialni, gdzie jest materac do spania z kocami pachnącymi nami. Mąż był na mnie zły, że ją męczę, no ale musiał nastąpić ten pierwszy raz dla niej. Następny będzie lepszy. Ech, taka już bojaźliwa moja panna i nic na to się nie poradzi. Tak się bała moja kota (dla spostrzegawczych):





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz